Archiwa tagu: #zapiskizcienia

Ludzie cienie

Miałam pisać. Atmosfera gęstej jesieni. Za oknem deszcz i opadające żółte liście. W mieszkaniu tylko szum pralki. Wszechświat sprzyja. A jednak myśli uciekają, tłoczą się wokół obowiązków, nie chcą tak łatwo ustąpić miejsca mojej skromnej twórczości. Jednak nie poddaję się w końcu to czas przenikania. Drugi październik tak szybko się nie trafi.

Cienie

Cienie od dawna mnie fascynowały, te potrzebne do ustawienia się po dobrej stronie światła przy fotografowaniu oraz te wyłaniające się z mroków ludzkich dusz. Z czasem uświadomiłam sobie rolę jednych i drugich. Przy fotografowaniu lepiej mieć słońce za plecami a cienie, no cóż, lepiej trzymać się jasnych stron ze świadomością obecności swojego cienia.

Cienie ludzi pokazywały mi się na ścianach. Cienie, bez udziału światła. Tak, wiem to dziwne. Ale tak było. Po śmierci mojej prababci nie pozwalano mi wchodzić do jej pokoju, kiedy jeszcze tam leżała w trumnie lub dolnej części czegoś podobnego do „ostatniego łóżka”. Ktoś przygotowywał ją do „ostatniej drogi”. Nie pamiętam kto. Chyba ktoś z rodziny, kilkoro krewnych krzątających się wokół niej w niekończącym się rytuale szykowania, uciszających swoje nerwowe szepty, które raz po raz wyrywały się piskliwymi frazami. A może byli tam jacyś obcy… Widziałam jej nos z daleka, zamknięte oczy, i czarny różaniec owijający jej drobne dłonie pokryte pajęczyną niebieskich żyłek. Obraz zapisał się na zawsze.

Nikt wtedy nie zwracał uwagi na dzieci. Jakby nie byli świadomi małych obserwatorów rzeczywistości. Kolekcjonerów szczegółów niewidzialnego świata dużych oczu. Niezauważalna Ja kręciłam się z kąta w kąt jak w nie swoim śnie. Czas płynął skokami.

Mam w głowie kolorową cienką chustkę w kwiaty zawiązaną pod brodą tej drobnej wysuszonej twarzy. Jej uśmiech zgasł niespodziewanie, kiedy obwieściła, że idzie umierać. Następnego dnia była już tylko skorupką tego co pozostało po jej jasnej, intensywnej energii zamienianej przez 93 lata na pracę. Domownicy dotkliwie odczuli brak tej pracy, w każdym wymiarze i w każdej konstelacji, od marchewki na rosół po cerowanie dziur w naszych spodniach i duszach. Od tej pory w tej rodzinie na zawsze zabrakło prawdziwej troski. Teraz można było bezkarnie odgrywać role dorosłych. Nie rozumiejąc czym jest dorosłość.

Upłynęło sporo od czasu gdy pamiętam siebie, swoje Ja, w czerwonej czapce z wielkim pomponem w kaplicy ledwo dosięgającą do otwartej trumny. Mam chyba pięć lat. Ktoś uwiecznił to zdarzenie na zdjęciu. Zupełnie jakby nie różniło się od innych zdarzeń.

Przeprowadziliśmy się do blokowiska. Tutaj wszystko było inne. Łąki trawy, dzieci na końcu ulicy. Zabawy w kałużach i w rowach ze świeżym piaskiem pod budowę innych blokowisk.

Miałam swój pokój. Nie podobał mi się. Stara czerwona wersalka. Tapeta w dziwnym kolorze, biurko i regały. Beznadziejnie smutne i bez wyrazu. Zamkniętą przestrzeń bez duszy. Ale za oknem… Tam działy się wszystkie te rzeczy… zwane dzieciństwem. Naukowcy od duszy niedawno stwierdzili na przekór Freudowi, że to nie dzieciństwo w całości kształtuje naszą świadomość ale interakcje poza nim. Wychowanie nie jest już jedynym kluczem do podświadomości, jest jedynie wierzchołkiem góry lodowej. To mnie pociesza.

Nie oszukujmy się. Świat jest nudny jeśli nie uchylimy sobie drzwi percepcji. Nie spojrzymy w głąb i dalej. Nie skalibrujemy zmysłów do tego co ulotne. Nie dopuścimy do głosu wyświechtanego w mediach symbolu wewnętrznego dziecka, będziemy w głębokiej dupie nudnej, niejadalnej, prozie życia. Utkwimy w pozytywizmie rzeczy skrajnie monotonnych, wymyślonych przez równie nudnych i przeraźliwie zmęczonych ludzi, gdzie nie ma miejsca na spoglądanie w nieznane i sięganie chmur. Niestety pamiętam czasy i katuję się nimi, kiedy humanoidy miały odwagę myśleć i wyrażać własne zdania bez kopiowania, niezgodne z ogólną ideologią.

Tonięcie w samotności macierzyństwa, o której nikt nie chce słyszeć zresztą nie wolno o niej mówić tak samo jak o pedofili księży. Zawiesiło nas na szubienicy w bańce dysocjacji. Zastygnięciu powstałym po strachu przed wojną, depresją i starością. To wybuch beznadziei, o której można tylko milczeć tak, jak o udawaniu życia, które już dawno się skończyło… I jeszcze niepokój przed nadchodzącym listopadem, w którym przyjdzie nam się zesrać z samotności. Ale czas wrócić do cieni.

W blokowisku, w klatce 777, w pokoju od wschodu widziałam pewnej nocy zarys na ścianie. W chusteczce zawiązanej pod brodą widziałam drobną twarz prababci. Czułam potworny strach kiedy obraz nie chciął zniknąć. Cień był niezaprzeczalnie nią. Dlaczego czułam tylko strach? Czekałam aż w końcu zniknie. Gdy cień w końcu spłynął ze ściany, poczułam ulgę. Miałam pewność, że to ONA . Tylko tyle. Dopiero po kilku latach pojawiły się pytania. Po co? Co chciała mi powiedzieć? Może ostrzec? Jeśli tak, to przed czym? Byłam starsza od dziewczynki z pomponem. Może miałam coś zrozumieć. Wyłuszczyć jakiś sens. Dlaczego nie mogę nic do tego wydarzenia podpiąć, żadnej idei? O co JEJ chodziło? Do dzisiaj zostaje bez odpowiedzi.

Minęły lata. W trakcie studiów zaczęłam pracę w knajpie za barem. Ogrom pijaństwa w tle zmienił moje pole widzenia. Świat pokazał swój odbyt w całej okazałości. Przybliżył skalę beznadziei, bezmiar pijaństwa tego widocznego w ciągłym zataczaniu i tego ukrytego pod maską zapracowania z gumą do żucia, sztuczną miętą mającą przytłumić smak porannych wymiotów. Mój świat sflaczał. Powietrze tak jak ciuchy po pracy śmierdziało papierosami i płaczącymi duszami. Nie wierzyłam w ten świat. Myślałam, że to tylko awatary istnień po drugiej stronie baru.

Szczepan umarł nie na mojej zmianie. Dlatego wiadomość o pogrzebie do mnie nie dotarła na czas. Przegapiłam pogrzeb. Wysłuchiwałam o swojej niekompetencji od jego kumpli. Przełknęłam ich i swoje wyrzuty sumienia oraz smutek po kimś jakby zbliżonym do mojego rozumienia przestrzeni.

Był dobry i zmęczony życiem. Z tą swoją dbałością o wygląd i humor. Prawdziwek. Najlepszy do rozmowy. Roztaczający światło w mroku. Taki Pan Nadzieja na gorsze dni. Będzie dobrze i cisza! Poproszę różowe mieszadełka, parasoleczki, i w wysokich kieliszkach, proszę, dopisz do zeszyciku…

Po paru tygodniach pojawił się na ścianie. Cień. Nos, brwi, wyraz zawsze uśmiechniętej twarzy. Długi i chudy. – Tak, wiem. Już nie jesteś mi nic winien. To tylko pieniądze. Nie martw się. Zapłaciłam. Nic się nie stało. Odpoczywaj w spokoju. Żegnaj.

To był drugi cień w moim życiu.

Jesień przyspiesza

Mgły. Temperatura nieczuła układa się nisko. Czy to nie dziwne, że jeszcze wczoraj lato piekło promieniami w odsłonięty kark a dzisiaj ołowiane chmury spływają zimnym arktycznym chłodem na nasze policzki. Czy musi tak być? Nie zdążyłam nacieszyć się latem.

Wszystko mija. W chronicznych cyklach przewlekłych chorób, zdarzeń i spotkań. Wszystko ma swój koniec. Nawet po przekroczeniu granic absurdu nawet gdy trzyma do upodlenia w swoich mackach moje gardło. Zmęczenie mięśni, obolałe naciągnięte tkanki odpoczną. Zrobią miejsce nowemu przesileniu. Taka kolej rzeczy.

Zieleń jednak nie ustępuje. Trzyma się gałęzi. Tylko gdzieniegdzie niepewnie przebija się żółć i czerwień na moim pnączu.

Zaparzam kawę. Cieszę się ciszą. W moim polu brak zakłóceń. Nikt nie proszony nie pcha się do mojej świadomości. Dzielnie wyrobiłam sobie tę pustkę. Mogę zająć się tylko sobą. To sztuka pozbyć się szumów.

W moich snach grzyby na skraju lasu. Nie mogę tam być. Może dzisiaj. Las zaprasza. Robi się magiczny niemal czarodziejski o tej porze. Brak czasu jest grzechem, kiedy wyrastają ze splątań i wybuchają wszystkimi kolorami i formami łącząc zapach sosu grzybowego ze słodkością późnych malin.

Małe uwolnienia

„Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie czyni dobro” – cytat pojawia się w powieści „Mistrz i Małgorzata” Michaiła Bułhakowa i jest cytatem z „Fausta” Johanna Wolfganga Goethego

Słyszę deszcz za oknem. Mokry poranek w świecie pełnym suszy bywa wybawieniem. Przynosi spokój. Po tym jak FB usunął mi wszystkie konta i krótkiej panice w pierwszej chwili, dotarło do mnie, że właściwie nic takiego się nie stało. To tylko awatary mojego sztucznego życia, nic nie straciłam bo prawdziwe odgrywa się tu i teraz, w każdej sekundzie i wszystkimi zmysłami – poczułam coś w rodzaju uwolnienia. Ulgę.

To niebywałe jak miło jest nie odpowiadać na te wszystkie zapytania, nie reagować na powiadomienia. Niewnikanie w toki nielogicznych słowokształtów i próśb. Niesprawdzanie, nielajkowanie, nieinterweniowanie, nie, nie, nie…

Ktoś pozbawił mnie rzeczy, które tylko na pozór wydawały się ważne, a tak naprawdę były niepotrzebnym zapychaczem czasu, usługą, czyjąś grą w której jestem tylko pionkiem. Grą generującą lęki i dodatkową uwagę zamiast satysfakcji.

Właśnie opuściłam grę. Nie moją. Cudzą.

Czasem ślepy los podsyła nam właściwe rozwiązania. Małe katastrofy są początkiem czegoś innego, dobrego. Otwierają umysł, pozwalają wyjść z bańki. Z labiryntu. Pokazują inną perspektywę, generują kreatywność.

Za oknem deszcz rozpadał się na dobre. Leniwy poniedziałek przeciągnie się do ósmej. Samochody buczą w nieustannej walce na odcinku życie-praca-śmierć. Początek tygodnia otwiera nową chacklistę. Dodaje zadania do zaległych i toczy tę śnieżną kulę przez cały miesiąc. Szkoda mi czerwca na siedzenie w tym miejscu. Ale pieniądze same się nie zarobią.

Krople uderzają rytmicznie o parapet. Dźwięk nie pozwala ruszyć z tym dniem. Zimno zatrzymuje mnie w łóżku na dłużej. Daję sobie czas. Zbieram się w sobie. Na ekranie telefonu dwa powiadomienia: Duolingo i Instagram, nic co mogłoby podnieść ciśnienie w blumondayowy poranek.

#art #astrologia #birds #celtowie #creative-photography #creative-writing #duchowość #dusza #emocje #energia #ezoteryka #filozofia #fizyka #forest #grzyby #inspiracje #intencja #intuicja #Kingfisherprzykawie #kreatywność #książka #księżyc #kwantowa #las #magia #medytacja #mushrooms #natura #nature #pisanie #podświadomość #ptaki #rytuały #rzeczywistość #sny #spacer #spokój #symbole #twórczość #umysł #warsztat #wild #zima #śnienie #świadomość

To nie jest dobry czas dla ptaków

Świt obudził mnie za wcześnie. Energia mnie rozpiera, wybucha, rozkwita. Do piątej praca, praca, praca. Pisanina bez końca a później wyczerpanie. Szkoda mi tak pięknego dnia. Wychodzę po siedemnastej na krótki spacer. Trawa, kasztanowce kwitnące na biało, purpurowe bzy i mlecze w wysokiej jeszcze nieskoszonej trawie. Obłędne zapachy kwiatów aż kręci się w głowie i ta jasna zieleń.

Zostaliśmy sami z S. w mieście. Mieliśmy odpoczywać ale jakoś nie wychodzi. Może jutro. Dzisiaj przenudne filmy i seriale. Kiedyś oglądałabym do bólu, dzisiaj nudzą mnie po dziesięciu minutach.

Odpadło prasowanie i szykowanie P. na praktykę. Teraz porządkuje z J. dom na bagnach. Kiedyś bez zastanowienia dołączyłabym do nich. Ale teraz wolę ten spokój. Nawet w mieście. Z upływem lat wszystko się zmienia, może obojętnieje, blednie. Powtarzalność rzeczy znudzi największego entuzjastę życia. Wkrada się nieproszona, wypycha kolana, wyciera koszule na łokciach, strzępi nogawki. Zastyga. Nie oczekuje.

Błotniaki już nie budują gniazda na bagnach. Postępujące wycinki drzew utorowały drogę spacerowiczom w najgęstsze miejsca na mokradłach. To nie jest dobry czas dla ptaków.

Zasypiam o 21:00.