Mgły. Temperatura nieczuła układa się nisko. Czy to nie dziwne, że jeszcze wczoraj lato piekło promieniami w odsłonięty kark a dzisiaj ołowiane chmury spływają zimnym arktycznym chłodem na nasze policzki. Czy musi tak być? Nie zdążyłam nacieszyć się latem.
Wszystko mija. W chronicznych cyklach przewlekłych chorób, zdarzeń i spotkań. Wszystko ma swój koniec. Nawet po przekroczeniu granic absurdu nawet gdy trzyma do upodlenia w swoich mackach moje gardło. Zmęczenie mięśni, obolałe naciągnięte tkanki odpoczną. Zrobią miejsce nowemu przesileniu. Taka kolej rzeczy.
Zieleń jednak nie ustępuje. Trzyma się gałęzi. Tylko gdzieniegdzie niepewnie przebija się żółć i czerwień na moim pnączu.
Zaparzam kawę. Cieszę się ciszą. W moim polu brak zakłóceń. Nikt nie proszony nie pcha się do mojej świadomości. Dzielnie wyrobiłam sobie tę pustkę. Mogę zająć się tylko sobą. To sztuka pozbyć się szumów.
W moich snach grzyby na skraju lasu. Nie mogę tam być. Może dzisiaj. Las zaprasza. Robi się magiczny niemal czarodziejski o tej porze. Brak czasu jest grzechem, kiedy wyrastają ze splątań i wybuchają wszystkimi kolorami i formami łącząc zapach sosu grzybowego ze słodkością późnych malin.