Tylko wdzięczność nas wyzwoli

Ósma wybiła jednostajnym denerwującym rytmem dzwonów kościelnych. Dzień raczej słoneczny ale gdy otwierałam okno na szybach pojawia się zimna para. Dzisiaj temperatura ma już rosnąć, tak obiecywali w telewizji ale czy ich prognozy się sprawdzą tego nie wiedzą nawet najstarsi górale. Na razie, jak widać jest zimno. Chociaż przestały nasilać się bóle głowy. Coś się zmienia. Ciśnienie rośnie Będzie dobrze.

Poranek znów pełen przepychanek i niedokończonych kłótni zaburzył nasz rytm serca. Ciągły brak bułek i mleka zaburza sielankę rodzinną a notoryczne spóźnienia świdrują w żołądkach nowe kratery. Stres objawia się krzykiem i pretensją. Wcześniejsze wstawanie znowu zakończyło się porażką. Czas nie chce spokojnie płynąć bez przyspieszeń. Czasu nie da się ujarzmić. Czas się nie poddaje żadnym kompromisom. Leci na złamanie karku a my razem z nim. Do dupy z tym wszystkim. Nie nadążam. Gdy w jeden dzień wykonam 100 procent planu na drugi nie mam już energii żeby zrobić połowę zadań. Nie umiem pogodzić się z nieliniową wydajnością, skokami rytmów, z nieprzewidywalnością natężenia sił w danym czasookresie.

Rzeczywistość jest rwana i popychana, nigdy płynna i spokojna. Energia wypala się po dwóch dniach i potrzeba trzech żeby ją odbudować i tak w kółko do znudzenia. Dobrze, że już czwartek. Czwartek jest dobry pochyla się nad tobą szepcząc spokojnym głosem, że zbliża się koniec, że nadchodzi dobra zmiana i nadzieja odpoczynku. Czwartek to mała obietnica cudu jak to śpiewała Kaśka Nosowska. Jednak tutaj w moim m2 cuda rzadko się zdarzają. Jednak czasem nieoczekiwanie nawiedzają mnie dobre sny i świadomość jak ciężko jest innym, co jest niemoralnym acz skutecznym pocieszeniem w tej wstydliwej biedzie umysłowej. Wszyscy mają gorzej! A ty znów narzekasz! Nawet Amerykanie muszą chodzić do trzeciej pracy po dwóch pierwszych, żeby starczyło im na chleb! Na chleb! Jezu. Jakie to podle. Trzy, kiedy ty masz tylko jedną niecałą. Jak ta gospodarka wytrzyma to zmęczenie materiału. Jak to dobrze, że mieszkam tutaj.

Tutaj mam czas ponarzekać. Tam, nie miałabym siły nawet mówić przy moim ciągłym przebodźcowaniu, a co dopiero pisać swoje dyrdymały. Jakie to szczęście, że jestem po właściwej stronie muszę jedynie bardziej rozwinąć mięsień wdzięczności.

Tylko wdzięczność pomaga na przewlekłą chorobę zwaną potocznie narzekaniem, czarnowidztwem, czy ogólnie mentalnym gównem zatruwającym nasze umysły jak natręctwa. Tylko wdzięczność nas wyzwoli. Tylko we wdzięczności znajdziemy otuchę i pocieszanie. Tylko dzięki wdzięczności wyjdziemy z depresji i z dołka wyuczonej bezradności. Amerykańscy naukowcy już dawno ten temat przebadali opisali i zastosowali w praktyce odpowiednimi narzędziami psychologicznymi, stwierdzając jednogłośnie, że działa!

A tutaj wciąż wychodzą z kątów wątpliwości. W naszym kościele tego się tak nie uprawia. Nazwa jest jakby staroświecka i kojarzy się z oazą a nie poszerzaniem świadomości, na której pokazy trzeba było chodzić do sali gimnastycznej w trakcie lekcji i przysłuchiwać się zwierzeniom jasnej młodzieży, która jako jedyna na tym łez padole miała jakiś wyznaczony cel, plan, obraz rzeczy a nie tylko papieros za murkiem między Mickiewiczem a budową wnętrza kwiatu. I nawet w swoich historiach dziękowała za błogosławieństwa tylko Bogu. Bo tylko ON mógł takie cuda przeprowadzać. Nikt inny. Toteż sprawczość nad wdzięcznością od adolescencji była nam odebrana więc skąd mieliśmy czerpać wiedzę na jej temat. O tym już nie mówili, śpiewali.

Dzisiaj mogę być wdzięczna sąsiadom, że nie krzyczą na siebie od rana. Sąsiadce z góry, że nie donosi na sąsiadkę z dziećmi po swoim synu nieboszczyku do opieki społecznej ponieważ ta już się wyprowadziła lub jeszcze wyprowadza. Jestem wdzięczna, że oboje mamy pracę i mogę sobie zafundować e-booki w każdej chwili spadku nastroju nie patrząc na koszty.

Jestem wdzięczna, że mieszkam w Polsce a nie w stanach, jestem wdzięczna, że dzieci dzisiaj są zdrowe a mąż nie wściekał się długo dzisiejszym niesprzyjającym porankiem i poszedł po bułki i brakujące mleko i inne produkty. Jestem wdzięczna, że życie pozwoliło mi teraz przebywać w pozycji leżącej i pykać sobie w tablet zamiast obciążać kręgosłup w supermarkecie na kasie. Jestem wdzięczna, że moja praca nie wiąże się z przymusowymi podróżami na koniec miasta lub nie daj Boże innego miasta w korkach, smogu i frustracji zastoisk na drodze. Jestem wdzięczna za pełną rodzinę, która nie rozwaliła mi się po wyczerpaniu moich środków materialnych jak to wcześniej bywało. Jestem wdzięczna, że pozbyłam się zabieraczy czasu i zatruwaczy dupy a znajomości ograniczyłam tylko do tych wartościowych czyli prawie żadnych i niezobowiązujących. Ta zmiana przywróciła mi oddech i moje życie oraz mój osobisty wellbeing „na bagnach”, a nie grille z nudziarzami z tanimi kiełbaskami.

Jestem wdzięczna, za świadomość, że rodzina, starszyzna nie zawsze ci kibicuje i w wypadku życiowych wyborów stawia na zupełnie kogoś nieoczywistego. Tutaj reguła krew z krwi nie obowiązuje. Może dlatego że hektolitry innej krwi przemierzały korytarze moich żył zanim zdałam sobie sprawę z tej inności, nieprzysiadalności i nieukładalności minęło sporo czasu. Jestem wdzięczna za światło za oknem i wiosnę. Za pełny żołądek, ponieważ niedawno odsłuchiwałam Stachurę, gdzie w swoich opowiadaniach przywoływał ciągły niedosyt i burczenie w brzuchu przed snem w nieokreślonych zimnych, głodnych miejscach, szopach, domach i miastach. Zawsze niedojedzony, zawsze zmarznięty, zawsze zmęczony. Ze spojrzeniem, które patrzy w dół z mostu z papierosem w dłoni opartym o poręcz. Patrzy, a nie widzi wzrokiem niewidzącym, patrzy a nie czuje chociaż poczuć powinien. Ma się takie spojrzenie, kiedy świat się wywala i nie ma już powrotu do tego co było. Gdy wiesz, że już nie wrócisz. To jak podróż chodnikiem po nowym mieście. Jak po rozwodzie. Jak po przyjaciółce która zdradziła, jak po rodzinie która cię wypluła, jak po pandemii, która cię nie wzmocniła, jak po luce, fudze, wyrwie dzieciństwa nie zapełnionej żadnymi wspomnieniami kartce. Jak po psie, który wiernie ci służył przez 17 lat za nic, nie biorąc nic w zamian. A teraz płytko spoczywa pod ściółką, grzybnią w lesie pod wielkim dębem na skraju miasta płytko, bo ziemia była zamarznięta w lutym.

Jestem wdzięczna za pokój na górze, za mądrość książek, za podświadomość produkująca prawdę poza moim ego i za niebieskie sny i te kolorowe o kwiatach, roślinach i podróżach. Jestem wdzięczna za doświadczenia, które paradoksalnie i za pomocą przewrotności świata przekułam w siłę. Za pierwszy i drugi i trzeci komputer od męża oraz a właściwie przede wszystkim za aparat fotograficzny z zoomem, narzędzia które inspirują mnie do tworzenia tego, na co kiedyś nie starczyło mi odwagi. Za tajemnice świata, które pokazują się niespodziewanie, wypływają przez pozatykane dziury umysłu w postaci błysków, olśnień, wzniesień materializując się w niespożytej kreatywności, o którą nigdy bym siebie nie posądzała zwłaszcza w wieku przed katafalkowym. Jestem wdzięczna za brak nienawiści za wykluczenie moich synów i siebie ale nie do końca. Jestem wdzięczna za wdzięczność, której się uczę. Ty też bądź.

Wdzięczność to uczucie docenienia i uznania za dobrodziejstwa, jakie otrzymujemy od życia, innych ludzi, czy nawet od siebie samego. Jest to gotowość do dostrzeżenia i cieszenia się drobnymi przyjemnościami, jak i głębszymi aspektami naszego istnienia. Istota wdzięczności leży w akceptacji tego, co mamy i doświadczamy, bez względu na to, czy są to rzeczy wielkie czy małe. ~ ChatGPT

Dodaj komentarz