I tak najbardziej lubię ranne powietrze przesycone wilgocią. Kiedy liście są już ciemniejsze ale jeszcze widać tę przeplatankę odcieni wiosennych seledynów. Lubię mokrą ulicę pomiędzy drzewami i chodnik na który spadają płatki białych i żółtych kwiatów akacji. Krople deszczu spływają po błyszczących liściach kasztanowców. Przypominają mokre dłonie.
Zieleń ciemnieje, gęstnieje, przyspiesza, rozrasta się w wielkie pompony koron i w soczysto jasno zielone mchy u ich stóp. Zarastają ścieżki w parkach a grzybnie po cichutku rozkładają nad ziemią sine kapelusze psiaki, czernidłaki, gąski…
Ulice przypominają lustra odbijające buty i twarze. Ceglaste mury czerwienieją. Wszystko przyjmuje wilgoć z wdzięcznością. Karmi się każdą kroplą jak chlebem.
Pnącza wylewają się przez mury i wypływają przez metalowe bramki ogrodów nieposkromioną falą. Przez ten krótki moment są wolne jak moje myśli
Zastanawiam się jak je sfotografować, żeby oddać to uczucie w całej pełni. Zapach i tak zostaje tylko dla mnie. Ale poczucie spokoju i nieskończoności tych pięknych istot można przecież jakoś wyrazić…