Archiwa tagu: #sroki

I sroki

Pływam w spokoju. Po ostatnich bombach lękowych przyszło ukojenie. Cisza, czarno za oknem. Nieurodzony jeszcze poranek nieśmiało przyjmuje tupanie małych patykowatych stóp na parapecie. Czasem trzeszczącą nieznanego pochodzenia maszynę jak czołg wlekący się po zmęczonym asfalcie. Kilka kroków i szuranie szpadlem. Może spadł śnieg? Nie sprawdzę. Nikt mnie nie wygoni z łóżka. Nie teraz.

Na wietrze lądują małe kulki. Nie są podobne do gradu ani do śniegu. Lekkie przypominają raczej styropian pocierany przez złośliwe dziecko na lekcji plastyki. Dwie siatki płotów przecięte błotnistą drogą i my po środku w kapturach i ziemiste czarnych kurtkach chroniących przed utratą ciepła. Codzienny spacer przerodził się w rutynę. Spacer, pisanie, spacer, pisanie… Pogoda szara. Ołowiane niebo nie przepuszcza słońca. Zapowiadany mróz nie pojawił się tego dnia więc błoto przyczepiło się do naszych podeszw jak smoła. Ciężkie kroki i oddechy. To my. Maszyna parowa. Codzienny wyrzut sumienia niedokończonych spraw i niespełnionych snów. Pretensji za życie i lęki na przyszłość generowane notorycznie przez chore mózgi: że aparat nienoszony, jelita w rozsypce, leki, szpital, kontrola, co dalej?

I jeszcze komisja wojskowa. Kolejny niezdany test prawa jazdy. Zły format nadziei nie przylega do ciała. Praktycznie nie istnieje. A jednak za sprawą nieznanego światła coś porusza się w snach przywodząc cząsteczki nieokreślonego szczęścia z dalekich pokładów nieświadomości, które od paru dni próbują ję przebić przez niezrozumiałe sny o zielonych furtkach blokujących tłum ludzi na mojej spacerowej ulicy. Te sny dają wytchnienie chociaż do końca nie pamiętam co w nich się przewijało, odczucia każą mi myśleć o czymś dobrym, nienazwanym, nienachalnym. Jakaś iskra znów pokazuje mi drogę, każe przetwarzać informacje. Budować nowe. Taka mała wiosna… a jednak blokada.

Zza płotu wyjrzał pęd jeżyny. Czy to nie dziwne, że o tej porze jego liście są ciemnozielone a igły czerwone jak krew. Jakby zimy nigdy tu nie było. A może obudził się za wcześnie jak kotki na wierzbie koło pola. Wiosna przychodzi z roku na rok szybciej niż umysł zdąży ją zarejestrować. Jednak cząsteczki powietrza nadal się whają i szybko wycofują kiedy szron pokrywa szyby samochodów o poranku. A jednak to już nie to. To już nie zimowe przesilenie. Coś ruszyło pradawnym cyklem przemiany w stronę słońca. Alchemiczne przebudzenie. Uczucie świeżości i początku. Wyrastanie. Przemienianie.

Nerwowy lot kosa gdy zapada zmrok przywołuje transformację na którą liczę. Głos sikorek z piskliwej formy zmienił się na nitkowate metaliczne popiskiwania. Sokół w swej nieskończonej wędrówce przysiadł na mojej lipie obok latarni. Szary jak sowa monitoruje teren. Widzi to wredna sroka. Zaraz podleci i wygoni go z gałęzi swoim diabelskim skrzekiem. Nikt tu nie lubi obcych. To jedyna prawda tego skrawka bytu. Nikt tu nie lubi obcych!

Zwłaszcza dzikich. Z innymi piórami. Nikt tego nie zmieści w swoim wąskim umyśle. Odruch obronny. Sroki są w tym najlepsze. One nie znoszą wszystkich. Zagadką staje się się fakt dlaczego nie budują gniazd w lesie, a na miejsca swych skomplikowanych domów wybierają właśnie miasta. Są blisko z ludźmi. Zakochują się w ich nienawiści. Wyganiają innych a gdy już naczynie złośliwości wypełni się po brzegi pukają ludziom w szyby. I odlatują z głośnym skrzekiem. Ich piękne długie ogony i wachlarzowate skrzydła stworzone są do wysokich lotów rajskich ptaków, a one i tak zwyczajnie wybierają zaściankowość szarych miast, szarych ludzi i kłótni o poranku. Budząc nas dźwiękiem seri z karabinu. Taka wolność.