Wczoraj świat wychłostał mnie bezlitośnie, sponiewierał sprzątaniem, użeraniem się z domownikami, pisaniem artykułów w fazie narastającego głodu i frustracji. A kiedy gniew sięgał zenitu pan FB zablokował mi wszystkie konta ze względów tylko sobie wiadomych, usunął wszystkie strony bez możliwości zażalenia. Wypełnienia jakiegokolwiek formularza, porostu zmiótł mnie z planszy. Może to jakiś znak. Jeśli nie przywróci danych czeka mnie dodatkowa orka.
Z ulicy dochodzi dźwięk maszyny łatającej dziury czymkolwiek ona jest czyni samo zło. Teraz miodowy zapach kwitnących lip przykrył czarcim ogonem smród asfaltu czyli scenariusz z wczoraj powtarza się dzisiaj. Brakuje tylko kosiarek.
Sprawy szkolne jeszcze w toku. Nowa terapia dla S. również w fazie przyznawania lub odrzucania. Nie można zacząć nowych rzeczy. Czekam. Maj minął niezauważony, a czerwiec nienaturalnie przyspiesza. J. pojechał na bagna ja tkwię z chłopcami tutaj. Tutaj jest niewygodnie, a tam mi się nie chce. Jakoś nie mogę wyprasować sobie kartek głowie. Trudno mi myśleć o jutrze, kiedy dzisiaj nie może przejść do porządku dziennego. Jest parno i duszno.
Zarwana noc produkuje słabe emocje. Włącza się użalanie. Staram się odmienić ten stan. Idzie mi całkiem nieźle. Może trzeba ruszyć z łóżka. Minąć osiedlowe bunkry i zacząć cieszyć się zielenią w innej części miasta w tę bezlitosną czerwcową sobotę… Ale mi się nie chce.
Czekam na przypływ.