Wczoraj choć nastrój rankiem spadł na podłogę rozsypując się w drobny mak, udało mi się pozbierać jeszcze przed południem. Do drugiej uwinęłam się z publikacjami gotując w przerwie gar rosołu na kaczce. Dla całej głodnej rodziny. Jestem mistrzem w organizacji małych wielkich rzeczy w krótkim czasie. Nakarmiłam chłopaków i postanowiłam wybrać się na sarny. Wyzwanie na dziś to spacer w siarczystym mrozie. Ponad dwie godziny w mglistej aurze zamiastowych bezkresów to namiastka morsowania. Starszy uparł się, że pójdzie ze mną, więc wyruszyliśmy przed trzecią. Szybkim marszem przez działki, zamarznięte pola, łąki oraz rowy melioracyjne. Śnieg chrupał pod stopami a gruba warstwa lodu na kałużach wydłużała nam kroki w ciągłych poślizgach i powrotach do równowagi.
Najpierw przywitał nas myszołów. Monitorował teren. Nie dał się sfotografować. Wielki ptak z rozłożonymi skrzydłami przyspieszył lot by w sekundę zamienić się w maleńką plamkę znikającą za horyzontem. Mróz szczypał nas w policzki malując je na czerwono. Zimno stawało się niemal bolesne. Przy drodze zobaczyliśmy lisa przeskakującego przez rów między polami. Był duży, piękny z puszystym ogonem. Wyglądał na zdrowego samca z gęstą rudą sierścią na grzbiecie i białym krawatem pod szyją. Symbol dzikości i bystrości. Skanował teren przebiegłymi, przymrużonymi oczami. Zobaczył nas szybciej niż my jego po czym zniknął w gęstwinie suchych traw za drzewami. Później udało mi się dostrzec jego kompana jednak odległość skutecznie rozmazywała jego smukłą sylwetkę. Wiem tylko, że był ciemniejszy. Sierść raczej szara nawet czarna. W takiej mgle ciężko być pewnym czegokolwiek. Słońce nienaturalnie przyspieszyło swój zachód zostawiając za sobą szaroróżowe tło. Przyspieszyliśmy kroku.
Nagle z zarośli wyskoczył koziołek a za nim całe stado saren. Spotykam je w tym miejscu już od dwóch lat. Rozpoznaję kulejącą samicę i masywnego rogacza o grubej szyi, który wpatruje się bez mrugnięcia okiem w obiektyw mojego aparatu. Majestatyczny, czujny i gotowy do ucieczki. Zwykle tak jak dzisiaj, ciągnie za sobą resztę swojego plemiona wyznaczając tempo biegu i postoje między polanami. Ta zjawiskowa istota reguluje emocje całego stada jakby zarządzał uczuciami wielkiego dzikiego organizmu. Wygasza strach zastygając w półkroku, inni naśladują ten bezruch tworząc zwarty szyk. Wtedy delikatnie wysuwa się przed szereg. Jest odważny i jakby gotowy do walki, chociaż nigdy nie widziałam, żeby którykolwiek kozioł atakował ludzi. Ale zdarzyło mi się kilka razy, że podchodził do mnie blisko, prawie na wyciągnięcie ręki wzbudzając zachwyt pomieszany ze strachem. Wiem, że ich rogi znaczą wiele. Chwalą się nimi nawet ludziom. Pokazują schylając głowę w wymownym geście aż szkoda, że muszą je zrzucać co roku. Myślę, że to niesprawiedliwe skoro tyle dla nich znaczą. Cóż, wszystko co ważne dostajemy tylko na chwilę.
Stado ruszyło niepewnie za swoim przewodnikiem. Najpierw szybciej, później zwalniając tempo do relaksującego spacerku ignorując nasze zmarznięte sylwetki ukryte za spękanym pniem wierzby. Odwróciły się lusterkami i zaczęły po prostu spędzać ze sobą czas. Dla nas, to najlepszy sygnał do nagrywania.
Nagraliśmy fragment ich podróży w spokojnej poświacie zachodzącego słońca. Przy trzecim filmiku trzęsły mi się ręce, chciałam już wracać bo mróz zaczął wnikać pod skórę z szybkością gasnącego światłam mgła gęstniała ograniczając widoczność, gdy blisko stada ukazał się niespodziewanie puszysty rudy ogon. Jest lis. Przyszedł.
Często obserwowałam lisy włóczące się za sarnami. Kiedyś widziałam nawet jak lis bawił się z młodym koziołkiem. To było coś! Teraz towarzystwo tych dwóch gatunków wydaje mi się całkiem normalne. Często widuję je razem i już nie boję się, że lisy coś knują lub czekają na słabość, którejś z saren. Czuję, że w tej relacji chodzi o coś zupełnie innego. Może zachodzi między nimi jakaś nieznana więź związana z poszukiwaniem czegoś dobrego do jedzenia lub inna symbioza, o której jeszcze nie wiedzą amerykańscy naukowcy. Myślę , że to dobry temat do badań…

Udało nam się nakręcić sarny z włóczącym się rudym lisem… oraz czarnym, który przybiegł później…











