Zatem zostaje wizja przystrajania stołu w kiczowate kurczaczki

Słońce. 18 stopni robi swoje. Jest naprawdę wiosennie tej wiosny. Na jak długo – tego najstarsi górale jeszcze nie wiedzą. Zatem należy się cieszyć chwilą i nie zaczynać od rana narzekań. Jest ciepło. To już konkret. Jest radość. Dzisiaj wizyta u fryzjera a jutro u lekarza. Trzeba spiąć robotę, potrafimy! i nie robić długich przerw. Godziny mijają jak błyskawice i nie da się ich niczym ubłagać. To już wiemy! Czas nie staje zamyślony przy szybie, czas biegnie jak oszalały potykając się o kostki brukowe wystające nad z założenia gładką powierzchnię chodnika. Znów Wielkanoc. Znów chodzi mi po głowie, żeby spierdolić jak najdalej od tego świątecznego stołu i toksycznych spotkań. Wykupić śniadanie w hotelu i delektować się spacerami. Plan piękny jednak w naszym przypadku niemożliwy. Mamusia zostanie sama, nie do pomyślenia! J. Pracuje do samych świąt, może puszczą go na parę godzin przed rozpoczęciem śniadania wielkanocnego i nie zaśnie nad żurkiem. S. nie lubi już nigdzie się ruszać, tym bardziej w towarzystwie znienawidzonego brata P. Oraz jego bezczelnymi uwagami. P. natomiast jest chętny do podróży ale jego profesorsko autystyczne wykłady nierzadko filozoficzno- obsesyjne i głośne, zabiją nas już na przedsionku podróży.

Wszystko jest nie tak i wszystko jest do dupy, jak co roku. Zatem zostaje wizja przystrajania stołu w kiczowate kurczaczki i zajączki chuj wie skąd je wezmę, co przytłacza mnie starością lękiem i niepokojem. Klatka umysłu – bez wyjścia. Znowu wizualizują mi się w głowie brak ucieczki i sprzątanie zakurzonej półki w łazience. Zupełne zamknięcie. Mentalne gówno dopada mnie i poniewiera. Dobrze, że chociaż świeci słońce. Niedziela szybko minie, mam nadzieję. Pocieszam się nie wierząc sobie. Zamienię białe wino na cydr i nie będę wszczynać awantur. Postaram się być grzeczną dziewczynką. Na każde nie przytaknę, na każde tak również. Schowam ręce pod stołem i przetrzymam kolejną wymuszoną tradycję, która znowu zamieni mnie w kelnerkę i powierniczkę, chorób, pogrzebów, niespodziewanych śmierci, alergii sezonowych, bólów głowy, żołądka i dupy. Przetrzymam.

Przetrzymam telefony z kolokwialnym życzeniami jak dla przedszkolaków skierowanymi do mnie i do innych sugerujących bliskość, która od dawna przecież nie istnieje. Wkurwiajacą coroczną symfonię melodyjek komórkowych obwieszczających gościom zapuszczenie kropel do oczu. Od sześciu lat tę samą i obleczoną tym samym komentarzem – to sygnał, że mam zapuścić krople. Przetrzymam komentarze nad słusznością majonezu w sałatce i sosu na zmęczonym jajku. Braku chleba i herbaty, nadmiaru chleba i herbaty, niedostatecznej temperatury serwowanych potraw, za wysokiej temperatury serwowanych potraw. Braku filiżanek do kawy i miseczek w tym samym kolorze, opowieści dziwnej treści, o sąsiadach których życiorysy pogrzebałam już dziesiątki lat temu, ciężkości istnienia, lekkości niebytu, kłopotów ciotek, wujków, kuzynów, pracowników Biedronek i Lidlów. Złych rowerzystów na rondach oraz gapowatych przechodniów na pasach. Głośnych sąsiadek, cichych sąsiadów i co właściwie oni tam w tej ciszy wyprawiają. Srających małych piesków i dużych zagryzających dzieci. W przebłyskach szaleństwa pojawi się jeszcze: Inflacja, PiS, Ziobro i Tusk na białym koniu w jednym worku nieszczęść. Aborcji i nieaborcji i o co im chodzi z tym in vitro. A te feministki, a ci księża, a uchodźcy, a Ukrainki, a Ukraińcy a unia a Ameryka i Tramp… I dlaczego S. nic nie je! (Nic nie je, bo ma kurwa wybiórczość pokarmową odkąd się urodził, tylko 3 potrawy na krzyż!) I tak w kółko, przekrojowo, tradycyjnie zawsze z dupy i niezgodnie z kontekstem, sensem oraz bez czytania ze zrozumieniem najprostszych informacji zwrotnych werbalnych i niewerbalnych.

Jak wytrzymać bez logiki, składu i ładu. W niespodziewanych przeskokach rozproszonych myśli z tematu na temat, wierzgających się w głowach w popłochu bez jasnego celu, bez początków i zakończeń. Wypluwanych bez nadzoru wprost do naszych delikatnych przewodów słuchowych zakończonych wrażliwą błoną bębenkową, która w tych barbarzyńskich warunkach nie uchroni dziewiczego ucha środkowego. Bez kontekstu, rozwinięcia i tak prostego przecież zakończenia wypowiedzi. Sama myśl o tym, zapędza mnie w płaczliwy kąt frustracji. Muszę znowu uzbroić się w zestaw technik psychologicznych z górnych półek kołczów i terapeutów a nawet specjalistów od hipnozy, żeby unieść się mentalnie nad całością gównolandii i przetrwać ten dzień, nie wyhodować sobie nowej traumy i nie wybuchnąć jak dziecko na koniec, kiedy już wszystko ładnie przemilczałam. Jaka ja jestem w tym kurwa sama.

Dodaj komentarz