Błotolandy

Jeszcze ciemno i dobrze. Ktoś zajął łazienkę. Pan od rury nie zadzwonił. Gorąca woda nie ma czym się ochłodzić. Sytuacja awaryjna nie uległa zmianie. Jest zawieszona na czas nieokreślony. Słowa płyną wolnym strumieniem, rzeczy się dzieją, ktoś ma pretensję. Tym razem nie ja.

Dzisiaj przyjmuję wszystko z czułością i należytą uwagą składam słowa jak koc. Nie dziwię się bezczelności rzeczy martwych. Wybaczam im nie prawiąc kazań. Jest jak jest.

Autobus za oknem zatrzymał się na przystanku. Przez okna widać jego puste przestrzenie siedlisk i rurek zamkniętych w podłużnym akwarium. Ktoś rozpoczął swoją podróż. Ktoś nie zdążył. Ktoś zaspał. Ktoś zaczyna snuć opowieść o wczoraj.

Lęki. Pokasływania. Ciepło pościeli. Bulgocząca woda w rurach. Kapanie. Tykanie. Przemierzanie dróżkami w zaspanej pamięci spokojnych jeszcze części podświadomości. Dotykanie niemożliwego. Zaleganie w bezruchu. Bez snu i bez trybu działania. Niezaczynanie.

Wczoraj znalazłam nowe miejsca na błotnistej mapie mojego miasta. Okazało się, że istnieją przestrzenie, których nie znam! Ścieżki prowadzące w tajemnicze błotolandy zagęszczone rudymi chaszczami, wystającymi gałęziami nad usypiskami piasku, ziemi i cegieł z zardzewiałymi grubymi rurami przewodzącymi podejrzane substancje. Dróżki kończące się płotami i znakami zakazującymi przejścia pieszym i rowerzystom. Mostki prowadzące do torów i przez nie, obramowane biało czerwonymi poręczami. Kamienie poukładane w figury w przyzakładowe płotoprzejścia jak miniaturowe Stonehenge z obniżonymi ściankami bocznymi i wreszcie rude łąki z wystającymi z ziemi pustymi rurkami słomy i plackami podejrzanej zieleni. Nitki dróg ściągające przestrzeń jak w harmonii akordeonu w krótsze odległości oszczędzały krokominuty. Byłam tam. Widziałam nowe. Nowy świat na skraju starego, oklepanego powidoku przyniósł mi sporo nadziei. Jak wycieczka do innego miasta. A nawet świata ukrytego w stałym bycie ulepionym z błota błotobytu.

Nad ziemią wznosił się myszołów. Zataczał olbrzymie koła znanej tylko sobie podniebnej mandali. Wyciągnięte brązowo białe skrzydła połyskiwały w zimowym słońcu. Namiastka dzikości odebrana naturze na zawsze. Miasto połknęło już prawie wszystkie dolne i górne ekolandy. Tylko przyfabryczne obrzeża za płotem trzymają jeszcze starą strukturę roślinnego nieładu. Nieprzyciętego trawnika, nieuczesanego parku lub kilku brzóz ze ściółką po wyciętym lesie. Resztki antysmogowego systemu, człowieczo-zwierzęcego well-beingu trzyma się ostatkiem sił w morzu nienawistnego betonu. Tam jeszcze przelatuje polna ćma i nornica wystawia zalękniony ryjek spomiędzy brunatnych liści ziół i perzu. Ale lis już raczej się tu nie zapuszcza.

Dodaj komentarz