Za oknem wieje. Wiatr sczesuje z uporem maniaka ostatnie żółte liście z brzozowych koron. Fala szumu przetacza się przez ulice i skrzyżowania. Pewnie zatrzymuje się przed Kościołem. Jeśli tak, to tylko po to żeby zawrócić, rozpędzić się na prostej i uderzać w moje szyby z niezrozumiałym gniewem. Później znowu milknie udając, że odszedł na dobre. Żeby wyskoczyć niespodziewanie koło Żabki.
Dzisiaj tylko desperaci i zawodowcy decydują się na wyjście. Na walkę z zimnym naporem złośliwych podmuchów, ciągów, tchnień miejskiego wietrzyska. Muszą dotrzeć na stanowiska biurek, kartek, ekranów, taśm, tasiemek i wyrobić na nich w pocie czoła normy, efekty, produkty końcowe i stworzyć początkowe plany następnych. Kołowrotek wielkiego chomika czasu musi się kręcić. Pod presją ciągłego niedoczasu należy wytwarzać dobra, które są częścią innych dóbr. Zasilać PKB. Dodawać mu mikro czynności, żeby rósł w siłę za sprawą naszych rąk i nóg, aż do upragnionego piątku albo do soboty. Kiedy jeden lub dla szczęściarzy nawet dwa wieczory będą wolne od wszelkich robót a mięśnie będą mogły bezkarnie wiotczeć przed kolorowymi platformami z trójkątami niedojedzonych ostatnich części usychających w płaskich pudełkach.
W Aldim czekoladowe Mikołaje uśmiechają się już zadziornie przez foliowe woalki leżąc rzucone przez rękę olbrzyma na druciane stoły. Czekoladowe prostokąty i kwadraty przylegają bokami w nieskończonej słodkiej mozaice. Jeszcze brzuchate okręgi z brązowym spodem kokosowych ciastek, w pudełeczkach z trzema przegródkami nie pozwalają myśleć logicznie w tej przeplatanej kiczem bajce. A my znowu nie damy się tak łatwo naciągnąć. Omamić soczystymi barwami i zapachami spod uchylonych papierków. Nie z nami takie numery. Marketingowe, podprogowe manipulacje. My proszę pani, przyszliśmy tylko po chipsy…
Zapomniałam, że mam dziś urodziny. J. Zawsze pamięta. I znajomi na FB. Algorytm raz napisany nie zawodzi. Powtarza się jak fazy księżyca. Ja jednak mam mieszane uczucia w celebrowaniu takich dni. Może dla tego, że tak naprawdę nie umiem świętować ani robić z nich użytek na cel własny jak reszta społeczeństwa. Nie umiem poświęcać sobie uwagi i jest mi nieswojo, że ktoś musi. Ostatnio świętowanie czegokolwiek przyjmuję z powątpiewaniem.
Dochodzi dziewiąta a cisza jeszcze trwa w swojej najpiękniejszej formie. Prawdziwy prezent od Wszechświata. Cisza i miarowy oddech niczego. Bez pośpiechu. Wolniutko przed śniadaniem. Bez przepychanek i roszczeń Wszechświat mi robi dobrze za darmo. Zanim rozdzwoni się telefon ze sztucznymi formułkami naczynie prawdy napełni się spokojem i umocni do obiadu. Przed kolacją zwiastuję wybuchy i perturbacje ale wieczorem wszystko się wyrówna. Ruszy posuwistym ruchem stopy w stronę harmonii. Niestety nie w tym tygodniu. Ten trzeba przetrwać i zapomnieć. Ale w następnym może zdarzy się cud.