Wolność. Czym jest wolność? Latającym ptakiem. Swobodną myślą. Przepływem. Rzeką bez końca. Wiatrem na twarzy. Westchnieniem ulgi. Doznaniem spokoju. Niezależnością. Nietoksycznością. Bezmiarem. Mądrością.
Czasem się przytrafia w piątki i znika w poniedziałkowym pociągu pospiesznym do granic niczego mojego. Tam z kolejnymi przesiadkami i ustawiam blisko kolan bagaże żeby nikt nie ukradł tego co ważne, trafia się okienko zadumy. Może by tak wysiąść. Uciec. Nie zmierzać… Przestać. Wykoleić się.
Pamiętam wielką łąkę w zielonej dolinie otoczonej lasem. Rosły pierwiosnki. Mnóstwo pierwiosnków. Zbierałam je łapczywie do bukieciku, który zawijała w ścisły rulonik z gazety sąsiadka Jadzia. Były tam jeszcze dwie dziewczynki. Wnuczki. Wymyślały rozmaite zabawy. Były wolne i radosne. Turlałam się z nimi z leśnych górek do pomieszania zapachu trawy i wiosennego nieba. Do utraty tchu. Skrawek dzieciństwa wolnego. Pięknego. Bezmiar radości. Błogość. Połączenie. Dlaczego wciąż mi się to wspomnienie odtwarza?
Idąc do sklepu w poniedziałkowym natłoku z listy zadań mam do kupienia warzywa na rosół. Pomarańczowe marchewki na które pada intensywne światło udają świeżość natury i mają podstępnie niską cenę. Obok jarzynka w zamglonej, wilgotnej folii. Wewnątrz przezroczystego pudełka poukładane jak zabawkowe walce zielone pory, biało szare pietruszki i kula chropowatego selera z położonym na wierzchu niedbale źdźbłem natki. Marchew schowana pod spodem jak najcenniejszy skarb. Biorę bo karotenu nigdy za wiele. Później makaron i kostki rosołowe. Makaron oczywiście ten Staśkowy. Innego nie trawi oraz chusteczki do okularów bo te z aldiego tylko rozmazują się na szkle jak tłuszcz. Następnie pikanie kasy obsługowej i pakowanie wszystkiego do czarnej torby zakupowej. Z powrotem w deszcz. Jeszcze ciemno. Ale spokojnie. Mokre liście na asfalcie. Blask latarni odbija się w kałużach. Spokój na chwilę przenika mój umysł. Deszcz wytwarza dobrą częstotliwość. Za każdym głębokim wdechem oddalam od siebie nieuchronność poniedziałkowego stresu. Nieskończoność czynności z uwzgędnieniem logicznej kolejności tak, żeby pod łazienką nie ustawiła się kolejka. Oto wyzwanie. Ale zaraz sobie wszyscy pójdą. Rozejdą się jak mróweczki do swoich zajęć. Gdy wyjdą warzywa już będą pływać w garnku. Makaron wyschnie na sitku a brudne naczynia wylądują w zmywarce. Krople deszczu na parapecie za kuchennym oknem, małe czerwone, zielone a nawet zielone liście żywopłotu pod modrzewiem błyszczą od nadmiaru wilgoci. Ich intensywne kolory odbijają się od szarzyzny choć właściwie o tej porze już dawno powinno ich nie być. Listopad jest nadzwyczaj ciepły. Dzisiaj znowu 9 stopni. Ale w tygodniu straszą wiatrami. Przytulam się w myślach. Dzisiaj deszcz jest moim sprzymierzeńcem. Jeszcze tylko czarne pranie z odrobiną płynu wprawię w kolisty ruch za pomocą magicznego bębna. Jak nikt mi nie przeszkodzi pierwsza część dnia będzie odhaczona.
Pierwszy telefon wyrywa mnie z zamyślenia. Odbieram. Nic takiego. Urząd do J. Podaję numer przerywając P. wykład. Pokazuje mi w swojej komórce ciąg liczb, których nigdy nie mogę zapamiętać. Wracam do siebie. Zaczyna się. Ktoś zawsze coś chce. Dzisiaj jednak nienachalnie. Wszechświat mi odpuszcza. Pozwala mi myśleć. A nawet wymyślać. Deszcz się wzmaga. Miarowo dzwoni, kołysze,wibruje. Mogę zacząć drugą część podróży…