Już późno ale jeszcze cisza. Słychać wodę przelewającą się u sąsiadki na górnym pokładzie. Woda płynie z kranów na przemian jakby ktoś napełniał tysiące wanien. Strumienie wody dudnią w metalowe ściany. Jakbyśmy żyli w wielkim zbiorniku uzupełnianym regularnie płynem. Czasem jakiś niesforny strumień przedostaje się do mnie w postaci pykających kropel wody za zegarem. Wtedy nie wiem, czy to zegarowa wskazówka przesuwa się skokowo po czarnej tarczy odmierzając sekundy czy jednak krople wody spływające gdzieś po rurach w nieznane zaściankowe przestrzenie. Kiedyś to wszystko buchnie wielkim wodospadem.
Listopadowe poranki są coraz cichsze. Ta pora roku naturalnie wymusza spokój. Rozleniwienie idzie w parze szaro sinym tłem za oknem. Wyczuwalnej wilgoci w coraz krótszych dniach. Chciałoby się zapaść w sen zimowy i obudzić się dopiero z pierwszym żółtym pierwiosnkiem przebijającym się spod brązowych liści dębu gdyby nie było szkoda tej tajemniczej atmosfery. Obietnicy dobrej opowieści utkanej z deszczu, mroku i lęku. To dobry czas na książkę i dreszczowiec.
Łatwiej jest sobie przyswajać zdarzenia malując je w umyśle w swój unikalny sposób. Łatwiej jest być uważnym gdy świat spowalnia. Włącza się przepływ. Dla pisarzy to najlepszy czas na tworzenie nowych historii, malarzom sprzyjają ostatnie żółte liście brzóz i klucze szarych gęsi. Fotograf znajdzie ostatnie jesienne astry przy wąskich dróżkach działkowych a przy odrobinie szczęścia usiądzie na nich modraszka. Kreatywność przychodzi w ciszy. Cisza to dobro. Magnez tworzenia. Esencja delikatnych aktywności, których efekt objawia się często spektakularnym efektem a wtedy najbardziej depresyjny miesiąc może stać się dla niektórych wybawieniem.
Czas tworzenia i czas przepływu to jedno. Tak samo szybko mija. Przelewa się jak krystalicznie czysta woda. Uzdrawia. Daje moc. Tyko tworząc jesteśmy wzmacniani. Tworząc jesteśmy coś warci. Tworząc wyrywamy kraty. Tworząc leczymy lęki. Tworząc rodzimy się na nowo.