Archiwa tagu: #podróż

Antonio

Antonio ma bystre oczy i głębokie pokłady optymizmu. Mówi do nas melodyjnym, ciepłym głosem po włosku, angielsku i chorwacku jednocześnie. Poklepuje nas przyjaźnie. Słucha uważnie reagując na każde nasze słowo. Sam również dużo opowiada. Opowiada bez przerwy. Mówi o żonie, która wybucha jak Etna, o przyjaciołach, którzy niebawem do niego przyjadą oraz o kotach przedstawiając je po kolei: Pedro, Dominko i Tiger z tym, że czarny jak węgiel Pedro to kot sąsiada a Tiger miał bolesną przygodę. Jakiś zły człowiek przetrącił mu kręgosłup kijem i Antonio musiał pędzić autostradą, jadąc non stop 3 godziny do weterynarza na operację biednego szaraka. Każdy z mruczących czworonogów dźwiga swoją historię.

Antonio ma zdjęcie Kardynała z Zagrzebia w złotej ramce w widocznym miejscu pokoju. Na zdjęciu Kardynał jest ubrany na czerwono. Wygląda jak kadr z filmu Ptaki ciernistych krzewów. Dla Antonia jest ważny, ponieważ związany z rzadką chorobą krwi na którą Antonio choruje. Opowiada nam o tym dużo choć niewiele rozumiem przetwarzając 3 języki jednak czuję że przebył długą mentalną drogę.

Translator pomaga nam w komunikacji. Na stoliku przy łóżku Antonia znajduje się biała szafka z lekami. Bierze ich dość sporo. Nie może pić ale pół szklaneczki łomżuni w swoim tempie wychyla. Prosi o więcej dla żony, bo dobre. Oddajemy mu co mamy. Teraz wszedł do naszego życia. Zostanie na zawsze w naszych głowach.

Martwimy się o Antonia ale całkiem nie potrzebnie jak sam Antonio twierdzi bo dla niego to no problema i świetnie sobie radzi. Antonio jest energiczny i życie w nim buzuje, choroba mu w niczym nie przeszkadza, skupuje, sprzedaje i remontuje nieruchomości. Chce żebyśmy zostali dłużej. My też, ale nie możemy. P. ma obronę licencjatu.

W pięknych miejscach zawsze jesteśmy za krótko.

Na ławce

Gorąca podróż zapętlała się w kolejnych serpentynach. Najpierw pokoje, których wysyp nagle się wyczerpał i dla nas nie zostało już nic. Usilne próby poszukiwań spoczęły na niczym. Zrobiło się późno. Przedostatni gospodarz nie stawił się na miejscu pomimo przelewu szlag, a ostatni powitał nas głuchą ciszą. Nie przytoczę słów, którymi się wymienialiśmy w przygniatającym rozczarowaniu, zmęczeniu i pocie. Nasze niepowodzenia skończyły się na plaży portowej.

Ta noc była inna niż wszystkie. Gwiazdy, fale, zapach suchych kamieni. Prom, kutry, podmuchy ciepłego wiatru, światła rozświetlające na nieznanym horyzoncie. Hipnotyzujący księżyc nad szczytami zielonych gór i błękitna woda.

Po kłótni i fali złości pojawił się król niepokój. Zajął czołowe miejsce na ławce koło łódki. Przygasił na chwilę gwiazdy. Przemielił mój życiorys od początku do końca i wypluł kilka łez na portowy chodnik. Później wymknął się niespodziewanie bo ta noc i tak była inna niż wszystkie.

Rankiem doszły nowe oferty i trafił się przemiły właściciel z Włoch w swoim białym domem i wygodnymi sypialniami oraz kuchnią pełną niespodzianek.

Uprzejmy Włoch z szarym kotem w środku słonecznej Chorwacji.

Podróż, początek

Dochodzi 22 ale ten dzień zaczął się dla nas o 3:00.

Za wcześnie na podróż. Ale podróże muszą toczyć się swoimi prawami zwłaszcza te zaplanowane. Wyruszamy z bagien. Wszystko jest OK do momentu gdy J. przypomina sobie, że zapomniał dowodu rejestracyjnego plus niewielkiej karteczki z ubezpieczeniem. Wszystko przez rutynę, tłumaczy się spokojnie. U nas już nie trzeba wozić w aucie ale poza granicami już tak. Nie denerwuję się jeszcze.

P. nie chce krótkich spodenek. Nie mam siły kopać się z koniem. Jedzie w długich.

Szybki powrót do miasta. Poszukiwania zapomnianych dokumentów, kolejne poszukiwania karteczki z ubezpieczeniem. Moje z P. czekanie. Parking. Wydłużanie czasu, rozciągnie do granic możliwości. Ptaki na chodniku. Biała chmura w kształcie kudłatego psa na niebie.

Szukanie. Schodzenie po raz drugi na bezludną jeszcze ulicę i ponowne wbieganie na schody, aż w końcu cudowne odnalezienie zguby za szufladami. Jest. Jest!

Ruszamy z godzinnym opóźnieniem. Bez narzekań i pretensji bo droga nas wzywa. Droga nie zając.

Ominął nas wschód słońca nad rzepakowym płaskowyżu ale zdążyliśmy na zachód w zupełnie innym kraju z widocznym zarysem gór. Jest gorąco. Padam z nóg. Duszno. 13 godzin upału. Kilka postojów wypełnionych posiłkami i kawą. Teraz mój umysł zwalnia. Trawi. Przestawia się na tryb odpoczynku. Odkąd piękna, miła dziewczyna przynosi klucze, myślę tylko o spaniu. Zagrzeb wita nas wygodnymi materacami i pachnącymi ręcznikami. Jutro wyruszamy dalej. Nasza podróż właśnie się zaczęła.