Poranek jakby słoneczny. Parę chmur nie odgoni zapowiadanych upałów. Drzewa wychylają gałęzie za ogrodzenie. Tworzą z nich świerkowe firanki zwisające z brązowych gałęzi jak plastikowe paski z framugi kuchennej. Z tym, że te mienią się w słońcu odcieniami zieleni, a nie wszystkimi sztucznymi kolorami, które pamiętam. Zawsze marzyłam o tych z przezroczystych koralików jednak moje dawały dużo radości w ewolucjach obkręcania wokół siebie wydłużającego materiału, który zwijał się pod naporem jak wstążka. Po mocniejszych pociągnięciach zmieniał swoją gęstość, wydłużał się lub urywał.
Moją starą kuchnię ze ściętym dachem przywołuję w pamięci bezwiednie. Małe okno na ścianie po lewej oraz drugie w ściętym dachu nie rozpieszczały światłem. Stara brązowa farba imitująca jakiś bliżej nieokreślony wzór wtapiała się w tło ściany tworząc to miejsce bardziej ponure niż naprawdę było.
Miejsce przepełnione smutkiem i żalem po niespełnionych nadziejach matki, która nigdy nie mogła dojść do siebie po niewiadomo jakim nieszczęściu. Żyjąca z ciągłą pretensją na twarzy do świata i ludzi a przede wszystkim do mnie. W nastroju niepokoju i niedostatku przemierzała karty życia, które próbowała z uporem maniaka wypełniać nowymi znajomościami, słodyczami i niepotrzebnymi rzeczami. Niestety i one przynosiły nowe rozczarowania. Czasem nawet większe niż ja.
Pieniądze spływały powoli ale regularnie. Praca była ciężka choć nie tak, jakby się mogło wydawać. Jej opowiadania zawsze były niespójne. Nielogiczne. Brakowało w nich sensu. Niewiele mnie to wtedy obchodziło, ponieważ większość czasu musiałam szukać planu na nadchodzące godziny. Godziny przetrwania z samą sobą. Umysł wypełniła u mnie luka, fuga pozwalająca wymazać z głowy tamten czas. Pamiętam tylko szkołę, park, psa i stres przed wyjściem z domu. Ciągła samotność zamkniętych ścian i oczekiwanie na coś co zwykle przynosiło tylko szarość. Nasłuchwianie pukania lub powrotu. Kilku słów z innej strony niż moja.
Z tego czekania nic dobrego się nie rodziło. Było tylko czekaniem na następne czekanie. Milczeniem. Dobrze, że długo oczekiwana zmiana przyszła wraz z przeprowadzką do nowych jaśniejszych ścian. Osiedle!
Niestety wdrukowany nastrój oczekiwań na coś, co nigdy miało nie nadejść pozostał jak trucizna krążąca korytarzami wystających żył na moich dłoniach.
Zmiana pojawiła się ze zmianą właściwą: dorastanie a później dorosłość. Tracenie czasu na niewiedzę, że można żyć inaczej była powalająca. Niewiedza zabija. Ale można ją powoli uzupełnić i poukładać by wyprostować niepewność, odnaleźć spokój i przywrócić radość dziecięcych zachwytów. Czasem można narodzić się na nowo. Czuję to w przypływach zachwytu nad ptakami, drzewami, kwiatami… Nad nieznanym.