Poranek dzisiaj jakby nerwowy. P nie chciał przebrać pogniecionej koszulki. Zbuntował się totalnie. Jego upartość rosła proporcjonalnie do moich próśb i rozkazów w celu natychmiastowej zmiany niechlujnego stroju. Moje namowy, prośby i rozkazy rosły w tonach, dźwiękach a na końcu w krzykach unosząc się echem po kwadratowych pomieszczeniach naszego m2. Wyrwały ze mnie wszystkie najgorsze myśli i stwierdzenia na temat oskarżonego, a na końcu upadły jak rzucona mokra szmata pod łazienką gdy upartość nadal była upartością, niezmiennością mojego sztywnego ubranego w schematy życia, które nadal pozostaje w swoich foremkach bez nadziei na zmianę.
Najpierw trzeba się uspokoić a później wymienić ciuchy na wyglądające bardziej schludnie. Trzeba myśleć racjonalnie i zmienić garderobę na lepszą. To znaczy taką, która po czterech praniach i prasowaniach będzie nadal wyglądała jak nowa. To trudne w czasach gdy produkuje się się ciuchy tak zwane jednorazowe, kiedy nie zawsze możesz sobie pozwolić na markowe – a nawet jeśli i tak nie masz gwarancji jakości. Małe chińskie rączki dalej są zmuszane przez system wyzysku do nadprodukcji podrób nadających się po praniu na szmaty.
To wszystko i tak mi nie pomaga. Jest chujowo a przecież czwartek to dobry dzień tygodnia. Zamiast się nim cieszyć i pisać z radością kreatywne frazy muszę uspokoić mój układ nerwowy na tyle, żeby mógł precyzyjnie zadaniować do wieczora. Takie utrudnienia to nie nowość. Nauczyliśmy się już dawno funkcjonować w niesprzyjających warunkach bez czasu na rozpamiętywanie co się tego ranka jeszcze spierdoli, co nie wyjdzie i kto dzisiaj oberwie w pracy, w szkole czy nawet przed wyjściem. Nikt już tego nie rozpamiętuje, nie tarza się w tych niepowodzeniach, nie gimnastykuje na kłodach i schodach, zapomina i przechodzi do kolejnego punktu na liście życia.
Wypracowaliśmy sobie to przez 20 lat. Chociaż u S. Trwa to trochę krócej z racji wieku. Jeszcze się dziwi, jeszcze się wzbrania, jeszcze zastanawia – jeszcze plan dnia nie wrósł się w miękką tkankę mózgu na tyle by nie trzymać się niepotrzebnych szczegółów. Ale już cały schemat zakiełkował na tyle, że wszystko odbywa się bez wrzasku. To początek dążenia do celu, niestety ten Cel to jeszcze nie Cel dla S. Narazie to tylko mała wersja robocza celu dla S., która go powiedzie do przodu, do momentu aż ów cel stanie się dla niego prawdziwy, nazwany. Kiedy sam sobie go wybierze i nazwie. Mam nadzieję, że coś mu się wreszcie wyklaruje, bo na razie woda mętna. Szkoda, że musi być obserwatorem natręctw P. z którego powinien raczej czerpać garściami a nie utwierdzać się w przekonaniu kim nie należy być, na co nie należy tracić czasu, nerwów ani przestrzeni. Nie umiem tego teraz zmienić ani wyprostować, nawet powstrzymać na chwilę. Nie potrafię go ochronić przed niesprawiedliwością, wstydem i złożonością emocji istnienia w tej rodzinie.
Natomiast P. posiada cel jasny i klarowny jednak droga utorowana jest wysiłkiem naszych wspólnych rąk niewspółmiernie do działań samego właściciela celu, który tę drogę niepotrzebnie komplikuje czasochłonnymi rytuałami, które nas codziennie rozpierdalają. A przyszłość jawi się tylko jako obietnica cudu, która być może nigdy nie nadejdzie. Nauczeni przeszłością i sztucznym optymizmem potrafimy o tym nie myśleć. Nawet czasami udaje nam się spędzić normalny dzień.
Na razie produkujemy tylko stany depresyjne ale gdy czas się wypełni znajdziemy miejsce na rzekę radości.