Jak dobrze, że już sobie wszyscy poszli

Jak dobrze, że już sobie wszyscy poszli. Wyszli, pojechali na swoje poletka przepełnione czwartkowymi zadaniami zostawiając za sobą spokój i nie zaścielone łóżka.

Otwieram drzwi balkonowe na oścież wpuszczając do środka gęstą zimową mgłę. Powietrze jest przyjemne i świeże jak na smogowy czas. Jeszcze ciemno. Sino i blado. Słońce dzisiaj nie wzejdzie. To miejsce samo się o to prosi. Samochody wydają podłużne dźwięki opon w swoim miarowym, liniowym przejeżdżaniu. Ruch się nasila. Z nieba zaczynają spadać krople deszczu, które niewątpliwie miały być śniegiem. Brak wiatru zatrzymuje rzeczywistość w wielkiej stop klatce. Oddychanie. Tyle można zrobić. Oddychać mgłą.

W ciele gromadzi się stres. Niepokój z nadmiaru zadań. Bezlitosny, powtarzający się repertuar lęków. Jak się z tym wyrobić. Podzielić na cząstki niewymagające większej organizacji. Zebrać w pęczki. Przebrać przerobić, poukładać w skrzynkach i zapomnieć. Wyłączyć ponaglające myśli. Włączyć algorytm „nie czuję – robię”. I mieć wreszcie wywalone.

Ale nie da się. Nie da.

Zanim zacznę, przypomnę sobie kim jestem. Jeśli jeszcze mogę.

Mogę a nie muszę brzmi hasło. Przekłamane jak większość haseł. Zmieniające strukturę mózgu. Niestety tylko na chwilę. I tylko w optymistycznym przypływie radości. Muszę wyłania się z mgły na każdym skrzyżowaniu jak reklama MacDonalds . Wszechobecny przymus wszystkiego. Nie kowal losu lecz niewolnik. Muszę bo praca to pieniądze, muszę bo dzieci, muszę bo święta, muszę bo matka, mąż, teściowa, sąsiadka… Muszę bo nie zasnę, muszę bo boli, muszę bo pada, muszę bo za głośno, muszę bo nie wytrzymam, muszę bo muszę. I tak w kółko. Nie przerwiesz tej pętli. Może kiedyś, w równoległym świecie, gdy zmądrzejesz. Na zielonej trawie ze stokrotką w zębach i wzrokiem wbitym w obłoki będziesz wolny. Ale nie dziś. Dzisiaj wielka maszyna właśnie się włączyła za sprawą czerwonego przycisku naciskanego grubym paluchem wielkoluda. Nikt nie wyłączy tego monstrum aż do wieczora, kiedy przyjdzie ci złożyć swoje kości na tanim materacu w nadziei, że to już koniec twej udręki przyjdzie jutro. Jutro pod tytułem „Dzień świstaka”.

Jakim trzeba być ignorantem i ubogim umysłowo wizjonerem żeby sobie tak ułożyć taśmy życia. Tylko spierdolone umysły godzą się na to co inni sobie udumali, uknuli w tym grajdołku nieżycia ciesząc się marnymi ochłapami wakacji w Chorwacji i smartfonu pod choinkę hułajłeja czy innego wyzyskiwacza chińskich małych rączek. Gdzie prawdziwe ideały i serca pełne marzeń? Gdzie ludzie produkujący w sobie radość za sprawą dobrych uczynków przeznaczonych dla innych istot żywych bez gratyfikacji i oczekiwań w postaci bombonierek i medali. Gdzie oni? W jakim świecie się schowali? Zakopani w baśniach rybacy bez chęci zaspokajania pragnień. Gdzie teraz są? Gdzie łapią zasięgi?

Nie widzę. Życie ładuje się się w tle. Gdzieś trzaskają drzwi. Ktoś zbiega po schodach. Autobus odjeżdża za wcześnie. Znowu zostajesz sam we mgle. Nikt cię nie widzi. Nie zobaczy malutkiej duszy uwikłanej w maszynę czasu. Radź sobie sam robaczku. Nikt cię nie przytuli. Ale wytrzymasz z tym. Jesteś mistrzem w wstrzymywaniu. Wytrzymywanie masz we krwi. Jesteś dzielny. Przetrwasz.

Dodaj komentarz