Oj tak, tak. Poranne strony jakoś mi nie idą. Muszę ustawić budzik jeszcze wcześniej. Szkoda, bo to miały być drzwi do mojej percepcji. Jak widać, te drzwi są nadal zamknięte. Nic nie odkrywam. Ale szukam. Nic mnie nie chwyta. Nuda, panie. Nic się nie dzieje. Regularnie wychodzę na spacer po południu jak sobie obiecałam… Ale dziś chyba się nie podźwignę. Szukam ciekawego tematu, inspiracji… Nic. Żadnych olśnień. Czekam.
Przeczytałam Anomalię, co ś drgnęło. Ale za słabo. Wracam do codzienności.
Dzień rozmywa się w krzątaninie kuchennej, prasowalniczej, wychowawczej, zakupowej i piśmienniczej… A w weekendy fotografuję.
W sobotę wyruszyliśmy w nieznane. Jak zwykle nad rozlewiska gdzie w przypływie szczęścia może zdarzyć się jakiś ptak. Ostatnio jest ich coraz mniej ale nam udało się zobaczyć chmarę gęsi pod Paczkowem. Były ciarki gdy chmura dzikich gęsi podniosła się nad jeziorkiem. Dla takich wrażeń warto tłuc się godzinami. Odgłosy skrzydeł rozbijających powietrze, szum wiatru spod piór i głośne gęganie wywracają świadomość istot kroczących, takich jak ja, do niespodziewanych wybuchów radości korzystających w swym kalectwie braku skrzydeł, tylko z grawitacji.
Na innym zbiorniku w pobliżu Nysy widzieliśmy kormorany i białe czaple. Jednak trzymały się w bezpiecznej, niedostępnej dla mojego aparatu odległości. Słońce odbijało się od fal. Nagrzane powietrze trzęsło się nad wodą jak nad pasem startowym. Październikowy upał uniemożliwił fokusowanie. Nie szkodzi. Liczą się widoki. Natury nie da się odzobaczyć. Zapach i smak dzikości pozostaje na długo.
Jeszcze myszołowy zastygające na drzewach w porannej mgle – bezcenne.